Polacy w Estonii

Jak
zacho-
wac
opty-
mizm
Pani Irena z Kamineckich Riabota bardzo lubi opowiadac o naszym kosciele, którego wierna parafianka jest juz od przeszlo czterdziestu lat. Czesto tez podkresla, ze Estonii pozostanie wierna do grobowej deski za to, ze jej w mlodosci pomogla "wyrwac sie z niewoli i otworzyla drzwi do normalnego zycia".
- A w ogóle - mówi pani Irena - moje swiadome zycie rozpoczelo sie jak w filmie kryminalnym.
Dlaczego? - pytam zaciekawiona.
Mialam dwa lata, gdy zamordowano mego ojca Stanislawa Kamineckiego. Pracowal on w banku w Postawach. Podczas przewozenia pieniedzy na trasie kolejowej Witebsk - Postawy dokonano napadu rabunkowego, w którym ojciec zginal.
Czy Postawy to duze miasto? Czy jest ono pani miastem rodzinnym?
Postawy to nieduze miasteczko, oddalone o 50 km od Wilna, obecnie w rejonie Witebskim. Sporo ludzi z naszych stron - Postaw, Maladeczyna, Gleboka - mieszka teraz w Tallinnie. Staramy sie trzymac razem, zawsze to przyjemnie spotkac sie i porozmawiac ze swojakami. A urodzilam sie we wsi Wielkie Olsie, 10 km od Postaw. Mamusia - (pani Irenka swa obecnie zmarla juz matke, jak tylko moja pamiec siega, zawsze nazywala i nazywa: "mamusia") - pochodzila z biednej rodziny, Purlanówna byla z domu, i po smierci ojca poszla na wyrobek do bogatego gospodarza Juliana, tez Purlana, który byl naszym sasiadem. W naszych stronach, po zasciankach taka zbieznosc nazwisk nie nalezala do rzadkosci. Potem Purlan owdowial i ozenil sie z moja mama. Byl cos ze 30 lat starszy od niej, a przezyli ze soba jeszcze 30 lat. Ja mialam wtedy piec lat. Ojczym byl dla mnie prawdziwym ojcem, bo wlasnego wlasciwie nie pamietalam, ale ze byl starszym panem z dlugimi wasami, wiec nazywalam go "dziadkiem". Moze mi sie teraz tak zdaje, ale ojczym kochal mnie chyba nawet bardziej niz wlasnego syna, mlodszego ode mnie o 8 lat Leonida.

A jak wspomina pani czasy wojenne i powojenne?
W porównaniu z innymi polskimi rodzinami z bylych wschodnich terenów Polski, moznaby powiedziec, ze nasza rodzina niewiele ucierpiala. Ani ze strony Rosjan, gdy weszli po raz pierwszy w 39 roku, ani tez od Niemców nasz majatek specjalnie nie ucierpial. Wprawdzie Niemcy wywiezli siostre mamusi Janine Lewkowicz wraz z mezem Ignacym na roboty do Rzeszy, ale dzieki wstawiennictwu mamusi pozwolili nam przygarnac ich trzyletnia córeczke, Tereske, która wychowywala sie u nas, jak wlasna, do 18 roku zycia, kiedy to odnalazla matke i wyjechala do Polski. Bardzo za nami tesknila i dlugo nie mogla sie tam przyzwyczaic, bo nas uwazala za swa najblizsza rodzine, siebie zas za Polke, a w Polsce, nie wiadomo dlaczego, uwazano ja za Rosjanke i nieraz dawano jej to bolesnie odczuc. Gdy Rosjanie po raz drugi zajeli nasze tereny, to podobnie jak wszystkim i nam poodbierali stopniowo wszystko oprócz budynku mieszkalnego i ogródka. Na Sybir nas nie wywiezli, uratowalo nas to, ze mamusia pochodzila z biednej rodziny.

Chodzila pani zapewnie wtedy juz do szkoly?
Wlasciwie nie. Po raz pierwszy poszlam do szkoly majac 10 lat. Ale umialam naturalnie juz wtedy czytac i pisac po polsku. Mama uczyla mnie w domu na polskim elementarzu. Czytalam tez polskie ksiazki. To byla jakas dziwna szkola -  z bialoruskim pismem i polska mowa. Po roku zostala zreszta zamknieta i poszlismy do bialoruskiej osmiolatki. W naszej szkole uczyly sie wtedy, z nielicznymi wyjatkami, polskie dzieci. Nauka odbywala sie po bialorusku. Cztery lekcje tygodniowo uczylismy sie po rosyjsku. Po ukonczeniu 8 klasy musialam pójsc do pracy do kolchozu. Pracowalo sie tam praktycznie za darmo, pieniedzy nikt nam nie placil, jak zbawienia wygladalo sie, zeby wydali choc troche chleba, maki, mleka czy oleju. Trudno bylo wyzyc. Od razu postanowilam, ze stamtad uciekne. Tylko jak, bez dokumentów? Paszportów nam nie wydawali. Tak sie wiec przemeczylam chyba ze cztery lata, az do dwudziestego roku zycia, kiedy to mi sie sposobna okazja nadarzyla. Przyjechala z Estonii na urlop Nascia Rynkiewicz, która przedtem pracowala u mojego ojczyma i która wraz z brygada mlodziezy z naszych stron wyjechala na budowe linii kolejowej do Estonii. Jak mnie zobaczyla, to az rece zalamala. - Uciekaj stad jak najpredzej!
W pazdzierniku 1956 roku dotarlysmy przez Tallinn do Tartu. Punkt budowy stal wtedy w Taebvere. Brygada mieszkala w wagonach. Wchodzimy do wagonu, a tam po pracy spiew, tance, zabawa! A wszyscy Polacy z Bialorusi i troche Litwinów. Zaraz mi sie lzej na sercu zrobilo. Nastepnego dnia zaprowadzila mnie Nascia do oddzialu kadr - a tam tez Polak, pan Rakoczewski. Od razu mu cala prawde wylozylysmy, ze chcialabym tu pracowac i na Bialorus wiecej nie wracac, ale nie mam paszportu. Pan Rakoczewski zaraz za telefon i dzwoni do "glównego". - Jedna dziewczyna - mówi - przyjechala do swojaków w gosci i na powrotna droge pieniedzy nie ma. Bardzo mi tu ludzi do pracy brakuje, a ona widzi mi sie obrotna i robotna, wiec czy nie móglbym jej czasowo, tylko na trzy miesiace, zatrudnic? Zgodzili sie. A on do mnie: - Teraz wszystko zalezy od ciebie. Pokaz, ze umiesz dobrze pracowac, a ja ci pomoge zalatwic w Estonii paszport. Wtenczas tez poprzysieglam sobie: "Za to, ze Estonia mnie, obca, przygarnela i tyle dobrego mi wyswiadczyla, nigdy jej nie porzuce." Pana Rakoszewskiego równiez do smierci nie zapomne i w codziennej modlitwie o nim pamietam. Po osmiu latach przydzielono mi za dobra prace mieszkanie, wiec zabralam do siebie rodziców i brata.

Czy rodzicom bylo bardzo ciezko porzucic rodzinna ziemie?
Powiem szczerze: Ani jednej lzy nie wylali i ani sie obejrzeli za siebie. Sprzedali dom i jechali tutaj jak z Niewoli Egipskiej do Ziemi Obiecanej. A pomieszkawszy troche, mówili, ze czuja sie tu, jakby sie na nowo narodzili. Ojciec mial juz osiemdziesiatke, a jeszcze 10 lat w Tallinnie pozyl. Mama byla juz rencistka, ale pozal sie Boze, co to byla za renta wtedy na Bialorusi - 12 rubli dostawala! W Estonii mamusia poszla jeszcze do pracy - w kiosku przy lazni napoje chlodzace i przybory toaletowe sprzedawala. Praca byla lekka, a zaplata 100 rubli! I rente sobie tu normalna po 15 latach wyrobila. Zmarla majac 85 lat. Zreszta prawie wszyscy nasi krewni mieszkaja teraz w Polsce, a kilkoro tutaj, w Estonii.
Wiem, ze pani rodzina zawsze byla do tutejszego kosciola katolickiego bardzo przywiazana?
O istnieniu kosciola katolickiego w Tallinnie uslyszalam niedlugo po przybyciu do Estonii, w pociagu. Jechalam z Tartu do Tallinna i w rozmowie ze wspólpasazerami - Estonczykami - dowiedzialam sie, ze jest polski kosciól, na ulicy Vene 18. Objasnili mi tez, jak go na Starym Miescie odnalezc. Zaraz w nastepna niedziele tam poszlam i od tej chwili, bez wzgledu na pogode, staram sie mszy w niedziele i swieta nie opuszczac, jako ze i pan Bóg mnie w mym zyciu nigdy nie opuscil.

Jaka panowala w naszym kosciele atmosfera przed czterdziestu laty?
Swojska i rodzinna. Trudno sobie wyobrazic, co ten kosciól dla nas znaczyl. To byl dla nas cud prawdziwy. Wiadomo przeciez, ze na Bialorusi i w calym Zwiazku Radzieckim wiekszosc kosciolów byla wtenczas pozamykana. Stary ksiadz Michal Krunpans zycie swe poswiecil, aby uratowac tallinski kosciól przed ruina i utrzymac w kupie swa trzódke. Jednego roku, pamietam, rocznego podatku naliczyli naszemu kosciolowi 40 tysiecy rubli! (samochód marki "Ziguli" kosztowal w 70. latach 8 tysiecy). Wtedy z pomoca przyszli nam Niemcy znad Wolgi, którzy przyjechali do Estonii, bo stad bylo latwiej wyemigrowac na stale do Niemiec. Czekali na wyjazd w sumie chyba z dziesiec lat. Bylo ich okolo 50 osób, byli katolikami i chodzili do naszego kosciola. Mieszkali i pracowali w tutejszych bogatych kolchozach Raasiku i Kehra, mieli przewaznie wyksztalcenie techniczno-rolnicze i bardzo dobrze zarabiali. Niejeden w kosciele to po pareset i tysiac rubli na tace rzucil. Bardzo byli pomocni i ofiarni. I polscy restauratorzy w latach 70-80 ratowali prywatnie i z dobrej woli mury naszego kosciola przed upadkiem. Litwini tez w niejednym przylozyli reke. Bogiem a prawda, Estonczyków wtedy w naszym kosciele wlasciwie nie bylo. Dlatego tez po smierci nieodzalowanego sp. ksiedza Michala bardzosmy sie cieszyli z mlodego, estonskiego ksiedza Reina Õunapuu. Cala parafia modlilila sie o wytrwanie dla niego w owych trudnych dla kosciola czasach. To dzieki jego staraniom w kosciele katolickim pojawili sie Estonczycy, przewaznie mlodzi, a dzis jest ich juz duzo i energicznie rozwijaja swa dzialalnosc. Teraz, dzieki Bogu, dla kosciola nastaly lepsze czasy.

Czy cale zycie pozostala pani zawodowo wierna estonskim liniom kolejowym?
W kazdym razie dostatecznie dlugo. Po mojej przygodzie przy renowacji linii kolejowej Tallinn-Tartu przepracowalam 27 lat w portowym, dyzurnym punkcie drozniczym w Tallinnie. Praca byla na dogodnych warunkach, na zmiany, co bardzo mi odpowiadalo ze wzgledu na wychowanie syna Wiktora. Nastepnie przez 15 lat pracowalam w restauracji "Balti" na dworcu glównym. Obecnie jestem rencistka, ale pracuje jeszcze jako opiekunka w tallinskim szpitalu opieki spolecznej dla ludzi starszych i samotnych.

To przeciez fizycznie i psychicznie bardzo trudna praca. Skad pani czerpie energie i sily? Przy tym zawsze widzimy pania usmiechnieta i pelna optymizmu.
Z pewnoscia taka praca nie wszystkim odpowiada. Do tego trzeba miec odpowiedni charakter: energie, wytrwalosc, cierpliwosc, wrazliwosc na ludzkie cierpienie. Wydaje mi sie, ze ja taki charakter posiadam. A poniewaz i tak musze pracowac, bo samej renty nam z mezem nie wystarcza (pomagamy równiez synowi, który zalozyl rodzine), wiec dlaczego by nie w szpitalu? Starosc, samotnosc, choroby i cierpienie chodza po ludziach bez wzgledu na narodowosc. I prosze mi wierzyc, na tym etapie nie obchodzi ich wcale gramatyka i nieestonski akcent. Liczy sie wtedy czlowiek, gotowy ulzyc w cierpieniu. Praca jest na zmiany dwa-trzy razy w tygodniu, ale za to przez cala dobe, na okraglo. Gdy przychodze na zmiane, moi podopieczni juz na mnie czekaja i staraja sie mi to okazac. Równiez kolezanki, niejednokrotnie bardzo mlode mówia: - Nie moglysmy sie juz ciebie, Irenko, doczekac. Wypij z nami kawe, porozmawiaj z nami troche! Az mnie to dziwi, bo one, mlode, maja przeciez swoje sprawy, a chetnie ze mna przestaja. Mysle, ze to mój optymizm je przyciaga.

Zdjecia:
1. Pod koniec wojny. Panstwo Stanislawa i Julian Purlanowie z synkiem Lonia, siostrzenica Tereska (z przodu) i Irenka. Z tylu robotnik rolny Bronek.
2. 1952 r. Polskie dzieci z bialoruskiej szkoly w Postawach. Irenka Kaminecka - górny rzad, pierwsza z prawej.
3. Pani Irena w 1971 r.

Rozmawiala Teresa Kärmas


archiwum